
„Sztuka jest moją religią, a sam proces malowania, siedzenie przy płótnie to moja modlitwa.” -Anatol Martyniuk
1. Czy decyzja by obrać kierunek malarski była spontaniczna czy może długo w Panu dojrzewała?
Ta choroba dopadła mnie w dzieciństwie. Pamiętam, że od 4 roku życia malowałem na zeszytach szkolnych starszego brata, który już chodził do szkoły. Żadna medycyna mnie nie wyleczyła i po szkole średniej, trafiłem na studia artystyczne we Lwowie. Ten wybór był naturalny i podyktowany sercem.
2. Urodził się Pan w rodzinie polsko-ukraińskiej. Czy wywarło to wpływ na Pana twórczość?
W Krzemieńcu mieszkała rodzina ze strony ojca, a w pobliskiej krzemienieckiej wsi rodzina matki. Co ciekawe nazwisko panieńskie mojej matki to Martyniuk, tak jak i ojca, ale takie powiązanie na tych terenach było naturalne. Takich rodzin jak nasza, mieszanych, było mnóstwo. I jeszcze więcej było różnych narodowości. Moja rodzina nie była wyjątkiem.
3. Jak rozwijała się Pana droga artystyczna?
Po studiach we Lwowie, które skończyłem jeszcze za komuny, przez 3 lata nie było mowy o pracy twórczej. Zajmowałem się zatem reklamą i nie byłem wyjątkiem. Ale już po pracy malowałem to co mi w duszy grało. W drugiej połowie lat 80-tych rzuciłem pracę na etacie i postanowiłem, że dam radę utrzymać się tylko i wyłącznie z pracy twórczej. Wtedy malowałem, malowałem, malowałem. Czasem udawało się coś sprzedać w gronie kolekcjonerów i znajomych. Tak to było. Nie żałuję do dnia dzisiejszego. Idę tą swoją ścieżką.
4. Mieszkał Pan we Francji, pomieszkuje w Polsce, ale na stałe mieszka Pan we Lwowie. Czy Lwów, który Polska utraciła po II wojnie światowej to Pana miejsce na ziemi?
W 90-tym roku przed upadkiem komuny udało mi się pojechać do RFN. Świat zachodni zrobił na mnie ogromne wrażenie i po krótkim czasie pobytu, wracając do Lwowa, poczułem że muszę próbować coraz częściej wyjeżdżać na Zachód.
W 1991 r. udało mi się drugi raz wyjechać do Niemiec. W którymś momencie też wysiadłem z autobusu w Krakowie i zostałem w nim aż do 1995 r. Rok później pojechałem do Francji ze swoją pierwszą wystawą i to spowodowało, że miałem od razu propozycje zorganizowania całego łańcuszka wystaw. Nim się obejrzałem upłynęły prawie dwa lata.
Częściowo znów wracałem do Krakowa i na 2-3 miesiące wyjeżdżałem do Francji by uczestniczyć w wystawach. Wtedy poczułem że ten świat zachodni i kultura są bliskie memu sercu, że dobrze się w nim czuję. Analizując to co się działo w sztuce w Polsce, w gronie polskich artystów ale również we Francji, odkryłem, że bycie i tworzenie prawie jednocześnie w kilku państwach jest dla mnie czymś bardzo sympatycznym. Nie przeszkadzały mi częste wyjazdy w różne miejsca. Podróże były dla mnie naturalną rzeczą, bo podporządkowane wystawom, plenerom i innym wydarzeniom artystycznym.
5. Jest Pan wszechstronnym artystą, który swobodnie przechodzi od techniki olejnej, akrylowej po akwarelową. Czy akwarela jest najbliższa sercu, skoro należy Pan do Stowarzyszenia Akwarelistów Polskich i uczestniczy w różnych międzynarodowych wydarzeniach akwarelowych?
Wszystko się zgadza, ale techniki akrylowej nie czuję tak bardzo jak olejnej czy akwarelowej. To wywodzi się jeszcze ze studiów, gdzie technika olejna i akwarela były stosowane na co dzień. Olej pozostał techniką klasyczną, która jest najbardziej ceniona i promowana. Ale akryle mają swoje miejsce w moim sercu. Gdy jestem w plenerze czy w mieście, to od razu czuję w jakiej technice chcę stworzyć kompozycję. Od razu wiem, która technika będzie mi pasować.
6. Które tematy, jakie pejzaże najbardziej lubi Pan malować?
Ja nie jestem zwolennikiem konkretnych tematów. Maluję portrety, martwą naturę, kompozycje z elementami fantazji. Nigdy nie malowałem tylko w jednym kierunku. Maluję to, co mi w duszy gra i co rodzi się w mojej głowie.
7. Jest Pan nie tylko uczestnikiem festiwali i plenerów malarskich, ale również organizował Pan plenery. Jaka idea Panu przyświecała?
Faktycznie, byłem osobą która przez kilka lat organizowała plenery polsko-ukraińskie w Bieszczadach. Idea była taka, by podczas plenerów jednoczyć środowisko polskie i ukraińskie. Pokazywać spojrzenie na świat, na społeczeństwo i jego kulturę, ponieważ niby jesteśmy blisko, jest ten sam las po stronie polskiej i ukraińskiej, ale nurty społeczne i kulturowe sprawiają, że jednak się różnimy. A wspólne plenery mogłyby pomóc zrozumieć się jeszcze lepiej. Polska i Ukraina to państwa, narody które były przez setki lat związane rodzinnie, obyczajowo, dlatego sądziłem że takie plenery byłyby dobrym przykładem łączenia dwóch narodów i dwóch kultur.